piątek, 9 marca 2018

Kiedy IGNORANCJA wznieca POŻAR



Ten rok szkolny na długo zapadnie w mojej pamięci.  Ilość radykalnych kroków, które musiałam podejmować, strategicznych decyzji w ciągu ostatnich miesięcy, „zrobiła mi” normę za pięcioro dzieci, a mam ich „zaledwie” dwoje, z czego tak naprawdę wszystko kręciło się tylko wokół jednego, MOJEGO.
Sygnalizowałam już, że nasze „problemy” zaczęły się od zmiany wychowawcy. I nie, nie mogę powiedzieć, że to „zła kobieta była”.
Jak się ostatecznie okazało po prostu „nie ta, nie w tym czasie, nie dla tego dziecka”. Przyznaję - i wybaczcie proszę - nie chcę już myślami wracać do tych trudnych tygodni. Szczegóły mi się w głowie rozmywają szybko. Tym szybciej im bardziej skupiam się doceniać to co mam teraz…
Tygodnia bez telefonów od pedagog szkolnej nie miałam… MÓJ stał się mistrzem w rozkręcaniu afery w ciągu 15 sekund. Rekordy bił w agresywnym słownictwie, zachowaniu i ogólnym nastawieniu. Żadnego autorytetu, żadnej nagrody…  
Kary? Jak ukarać dziecko, które uderza swoją głową z całej siły o ścianę? 
Staliśmy się - JA i ON jako rodzice - odbiorcami frustracji, pretensji, żalów, rozczarowań, zarzutów wobec całego świata dorosłych.
Wszystko dlatego, że MÓJ był w szkole  … IGNOROWANY przez wychowawcę.

Jedno niewinne zdanie z opinii PPP o „wygaszaniu zachowań niepożądanych” a „wzmacnianiu właściwych” stało się przyczyną klęski. Porażki wychowawczej na poziomie szkoły.
Schemat był prosty:
MÓJ, jako dziecko z zaburzeniami koncentracji, „aktywne emocjonalnie”, z ogromną - wręcz patologiczną - potrzebą wykazania się posiadanymi umiejętnościami i wiedzą, płonął na lekcjach „żywym ogniem” zapału i energii zachowanie te zostało uznane za „niepożądane” wobec tego wychowawczyni je IGNOROWAŁA MÓJ sfrustrowany brakiem możliwości „aktywności” na lekcji, wykazywał się wyjątkową aktywnością fizyczną na przerwach, co wzbudzało negatywną uwagę (tj. skargi) nauczycieli dyżurujących do wychowawczyni, która, przyjmując metodę IGNOROWANIA, karała MOJEGO na lekcjach … i tu wracamy do początku MÓJ, jako dziecko z zaburzeniami koncentracji, „aktywne emocjonalnie”, z ogromną - wręcz patologiczną - potrzebą wykazania się (…) itd.

Dochodzi tu jeszcze metoda „przeczekiwania konfliktów dzieci” tj. nieomawiania sytuacji spornych na bieżąco, kiedy dzieci przychodziły z problemami (oczywiście, że jedne były większe, inne mniejsze), a odkładanie ich na czas „po lekcjach”, o ile czas ten faktycznie wychowawczyni miała.
MÓJ odbierał to jako dalszy ciąg karania = IGNOROWANIA, zgłaszanych przez niego problemów.
Jaki był MÓJ? Wybuchowy, agresywny, opryskliwy, demonstrujący. Był dzieckiem, którego zachowań się wstydziłam. Tak. Było mi potwornie WSTYD za moje dziecko. Sytuacja, w której się znalazłam nie dawała mi prawa ustawić się ani w opozycji do dziecka, ani opozycji do wychowawcy. W domu próbowałam pracować z MOIM, tłumaczyłam zachowanie nauczyciela. W szkole, w regularnych rozmowach z wychowawcą, tłumaczyłam dziecko.

Muszę oddać sprawiedliwość: metody wychowawcy nigdy w mojej obecności nie zostały otwarcie zakwestionowane przez dyrekcję i pedagoga, ale też nigdy dyrekcja i pedagog nie stanęli na pozycji „atakującego” MOJEGO. Siłę do dialogu dawała mi świadomość, że wyraźną intencją tych osób było dobro MOJEGO. I nawet MÓJ, niezadowolony, przyznawał to przez zaciśnięte zęby.

Ale na poziomie funkcjonowania MOJEGO w klasie, klasy z MOIM, to wsparcie, płynące z gabinetów na końcu korytarza nic nie było w stanie zmienić…  

wtorek, 14 listopada 2017

Już na trasie /Wracamy do początku cz.2/


kwiecień 2015 r.
Do gabinetu Psychologa najpierw zostałam zaproszona ja z NIM. Jako rodzicie mieliśmy zreferować problemy, które nas nurtują i skłaniają do szukania pomocy dla dziecka. Sumiennie słuchano nas przez 60 minut, potem zainkasowano 120 zł i poinformowano, że terapia w ramach NFZ dla dziecka to tylko 1 spotkanie w miesiącu. Niewystarczające. Efekty przynoszą dopiero minimum 2 wizyty, każda powyżej jednej odpłatna kolejne 120 zł. Gorąco mi się zrobiło...
MÓJ został umówiony na spotkanie tydzień po naszym. Te odpłatne. Spędził 50 minut w gabinecie. Ostatnie 10 minut zarezerwowane było na informację podsumowującą dla rodzica. 
Nasza brzmiała mniej więcej tak: depresja dziecięcia, nerwica, perfekcjonizm, zespół Aspergera. 
I wskazanie do szukania ośrodka na diagnozę.


Nasz wniosek o diagnozę leżał już w PPP od połowy lutego. Panie, które profilaktycznie odwiedzały przedszkolną „0”, zauważyły u MOJEGO problemy z koncentracją. W dobie odroczeń (na wiosnę 2015 r. przypadł czas, kiedy z przedszkoli do I klasy masowo miały wyruszyć wszystkie 6-latki) dostanie się na „zwykłą” diagnozę przed wrześniem graniczyło z cudem. Wobec tego postanowiłam działać. 
Z widmem ZA przed oczami udałam się na konferencję dot. autyzmu organizowaną przez PPP. W przerwie po prostu podeszłam do Pań Prowadzących i wyłuszczyłam problem. 
Marnie musiałam brzmieć i wyglądać bo patrzyły na mnie ze współczuciem, żeby nie powiedzieć - politowaniem. Przypadek MOJEGO, z tendencją do autodestrukcji, wydał im się równie pilny, jak mnie - świrującej już powoli matce. Wzięły numer telefonu i obiecały pomóc…

środa, 8 listopada 2017

Wracamy do początku cz. 1




Prawdziwy alarm w mojej głowie zapalił się pewnej niepozornej marcowej niedzieli w 2015 roku, kiedy wracałam z MOIM autobusem relacja Warszawa-Ostrołęka z weekendu u Cioci w stolicy.
Powinno być FASCYNUJĄCO: pierwsza wycieczka „pekaesem”, do WARSZAWY! 
Pierwsze przejazdy tramwajami i metrem (żeby odbyć znaczącą „podróż” tym drugim specjalnie pojechaliśmy na drugi koniec miasta)! 
Spacery po Starówce i wizytacja wszystkich sklepów, stoisk z zabawkami w Arkadii i Złotych Tarasach oraz okolicy! 
No i w końcu wymarzone kino 3D w warszawskim formacie - Pingwiny z Madagaskaru (65 zł mnie to na dwie osoby kosztowało!!!). 
A wszystko to TYLKO z Matką, bez udziału MOJEJ, która została w domu pod opieką Babci. Wszystko tak jak sobie WYMARZYŁ.

Dwie i pół godziny podróży MÓJ milczał lub burczał albo udowadniał mi, że cała wycieczka była beznadziejna, a tak w ogóle i naprawdę to „nie chce Mu się żyć”…
…6-latkowi…

Poniedziałek, marzec 2015 r.
Rano MÓJ nie chciał iść do przedszkola. Wymyślał różne wymówki - od bólu gardła, brzucha do płaczu „nie, bo nie”. Oczywiście, że się nie ugięłam! Proszę Was! Która matka tego nie przerabia przynajmniej raz na dwa-trzy miesiące? Zapakowałam do auta i powiozłam razem z MOJĄ gdzie trzeba.
Popołudniu, odbierając MOJEGO, usłyszałam od Pani, że przez cały dzień musiały Go pilnować bo… kompulsywnie drapał się po rękach i twarzy. Bardzo mocno. Do powstania miejscami śladów… Zapytany, czemu to robił MÓJ odpowiedział poważnie: Gdybym podrapał się aż do krwi zabrałabyś mnie z przedszkola wcześniej.

Teraz zaczęło się na dobre.
Ujawnił się cały kontekst związany z kolegą:

Doszła ogromna frustracja, wynikająca z bycia naj -gorszym, -głośniejszym, -ruchliwszym, -gadatliwszym, co doprowadziło do tego, że MÓJ dorobił sobie własną teorię, że jest NAJGŁUPSZYM pod każdym względem L
I wszystko zaczął z siebie wylewać z dnia na dzień. Uderzanie głową o ścianę, kompulsywne drapanie, wyrywanie się przy próbie objęcia, histeryczne reakcje na najdrobniejsze zmiany zapowiadanych wcześniej planów, problemy z zasypianiem, a potem koszmary senne…

Chyba najtrudniej było słuchać wycia*, że nikt MOJEGO nie kocha…

marzec 2015 r. cd.
Zaczęliśmy od psychiatry. Wizyta na NFZ została wyznaczona na dzień mniej więcej dwa tygodnie po tamtym poniedziałku.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi, koncentrujące się wokół spazmów, żali i łkań MOJEGO, że „nie chce już tak żyć”, że „nikt go nie kocha” i „on nikogo nie kocha” wg. psychiatry wskazywały na silne zaburzenia o charakterze depresyjnym. Diagnoza padła po 15 minutach: depresja dziecięca. I propozycja przepisania silnych leków uspokajających. Do dziś ta recepta pozostała niewykupiona… Dostaliśmy również skierowanie do psychologa współpracującego. Telefonicznie umówiłam się na najbliższy możliwy termin prywatny - kwiecień.

CDN.


*kiedy piszę o "wyciu" wyobraźcie sobie najckliwszy melodramat, kiedy żona traci ukochanego męża, matka jedynego syna, siedzi taka kobieta na ziemi, rwie włosy z głowy i nie płacze - wyje... To mam właśnie na myśli, kiedy piszę o wyciu MOJEGO...



czwartek, 26 października 2017

Emocje wzięły górę...albo raczej "dół"



Obecnie jesteśmy na etapie szukania interwencyjnego wsparcia psychologicznego z zakresu „regulacji emocji”…

...A przecież tak nam udały się te wakacje!
MÓJ zdecydowanie nabrał większej pewności siebie w umiejętnościach społecznych. Wszedł w relacje z nowymi kolegami na osiedlu. Próbował samodzielnie stawiać opór w spornych sytuacjach koleżeńskich, nawet starał się znosić bezpośrednie konflikty (do czasu oczywiście: https://matkapokraczna.blogspot.com/2017/08/jak-matka-uswiadomia-sobie-ze-jest.html ).

Zaczął sam, z własnej inicjatywy, moczyć twarz! W sposób kontrolowany i nadal asekuracyjny - ale jednak! W końcu dał się namówić na pierwsze lekcje pływania i sam myje włosy! Naprawdę je MYJE: moczy, używa szamponu, a potem płucze! 
I sam się czesze. Z użyciem „lepiącej” gumy do stylizacji włosów! Z wyrazem lekkiego obrzydzenia na twarzy - to fakt. Ale absolutnie nie przymuszam, MÓJ sam chce „elegancko” wyglądać J

Zaczął jeść warzywa! Dobra, przesadziłam…
WARZYWA sprowadzają się do rozszerzenia dotychczasowego menu z ogórkiem o sałatę (w każdej postaci), kapustę pekińską (w surówkach), fasolę czerwoną i paprykę w potrawach.

Pogodziłam się już z tym, że nienawidzi pomidorów, ale za to kocha ketchup - po Chrzestnej to ma.

I wędlinę zaczął jeść! Różną!

Odważył się robić zakupy w osiedlowym sklepiku.


Wiele bym mogła wymieniać drobiazgów, które w ciągu dwóch wakacyjnych miesięcy złożyły się na obraz MOJEGO, napawający mnie wreszcie optymizmem…
W końcu widziałam jakieś efekty 2-letniej, intensywnej terapii zaburzeń w domu, indywidualnej pracy z Terapeutką z zakresu SI czy terapii uwagi słuchowej metodą Johansena.


No i BUM! L

poniedziałek, 2 października 2017

Książkowy przykład


Niespełna 9-latek. 

Ok. 140 cm wzrostu. 

Mniej więcej 28 kg wagi. 

Szczupłej budowy ciała. 

Ciemnoblond czupryna. 

Stalowo-zielone oczy. 

Stoi we względnej ciemności. 

W tłumie innych dzieci. 

W większości nieznanych mu. 

Jest dotykany. Trącany. Szturchany. 

Z każdej strony.

Przez godzinę.

Ma zaburzenia integracji sensorycznej.
Nadwrażliwość dotykową.

...



czwartek, 28 września 2017

A MatkaPokraczna po środku...




Oczami dorosłego /nauczyciela - w tym wypadku/:

MÓJ odmawia współpracy!!! Zamiast wykonywać pracę plastyczną, siedział z nogami na krześle, z założonymi rękoma i co chwila dopytywał kiedy dzwonek!!! Stwierdził, że zadane czynności są głupie!!! Kiedy w końcu, pod groźbą oceny niedostatecznej, zdecydował się wykonać kompozycję liści, przyklejał każdy element do kartki, uderzając z całej siły pięściami o blat!!! Jego  zachowanie było niedopuszczalne!!!

Oczami dziecka /z zaburzeniami SI - w tym wypadku/:


Zgubiłem klej L Nie mogłem pożyczyć od W. bo pani zabroniła mi się wychylać z ławki do kolegów L W końcu W. podał mi klej, kiedy sam skończył L Ale on był BEZNADZIEJNY!!! Nic nie chciało się trzymać!!! Byłem wściekły na siebie, na klej, na kartkę i na panią!!! Jakby mi pozwoliła wcześniej pożyczyć kleju to nie nudziłbym się całą lekcję!!!

czwartek, 21 września 2017

MatkaPokraczna zaczyna NOWY rok szkolny




Byłam przekonana, że szkoła stresuje rodzica w momentach przewidywalnych i odpowiednio rozłożonych w czasie:
kiedy puszcza dziecko do I klasy szkoły podstawowej,
kiedy wyrostek rozpoczyna I klasę gimnazjum,
kiedy nastolatek startuje do szkoły średniej,
oraz gdy latorośl podchodzi do egzaminu maturalnego.

I jak się okazało założenie przyjęłam słuszne bo dzięki „reformie” odpadł mi jeden punkt z listy stresów szkolno-rodzicielskich - jak już wtłoczyłam dziecko w świat podstawówki tak posiedzi tam 8 lat. Czyli o jeden stres mniej. Będzie łatwiej J

Przeliczyłam się.

Przeżywam obecnie deja vu koszmaru, który śniłam, zanim we wrześniu 2015 roku MÓJ poszedł pierwszy raz do szkoły podstawowej, spotkał swoją Panią A., dzieciaki z klasy i zaakceptował (prawie) wszystko bez większych, niestandardowych zgrzytów…

całe lato zamartwiałam się czy decyzja o posłaniu MOJEGO z opinią PPP do klasy integracyjnej, gdzie będzie funkcjonował z dziećmi z orzeczeniami, była słuszna.
Jest teoria, która mówi, że dzieci zaburzone mają trudności w akceptacji dzieci niepełnosprawnych, co wynika po prostu ze specyfiki ich własnych problemów.
Obmyślałam plany awaryjne, gdyby okazało się, że wychowawczyni nie zaakceptuje inności MOJEGO, potraktuje go jak natrętnego owada, stosując zasadę 3xU „usadzić, uciszyć, uodpornić się na komunikaty od rodziców”.
Ostatnie pół roku przed rozpoczęciem 1. klasy spędziliśmy na wizytach u psychiatry, psychologa, w Poradni (i w tym momencie uświadomiłam sobie, że nigdy nie powstał post, o tym jak przechodziliśmy przez diagnozę, wstęp do niej wyjaśniam tu: http://matkapokraczna.blogspot.com/2016/11/historia-z-pewnej-0.html ). Naczytałam się czego mogłam, naoglądałam. Mimo braku oficjalnych diagnoz i zaleceń „na ręku”, znałam swoje dziecko na tyle, że już w pierwszym tygodniu zajęć lekcyjnych byłam „uzbrojona” do rozmowy z wychowawczynią o MOIM (opinię dostaliśmy pod koniec października).

Niepotrzebnie.

Pani A. sama „poznała się” na MOIM. W ciągu kilku dni dostrzegła słabe i mocne strony. Z własnej inicjatywy zmieniła miejsce siedzenia, wdrożyła jasny system nagród i kar, nie lekceważyła żadnego przejawu nadwrażliwości emocjonalnej. Później przekazana opinia, utwierdziła tylko Panią A., że przyjęty przez nią sposób postępowania z MOIM jest słuszny.
Przy wszystkich zaburzeniach, problemach z koncentracją, niesforności i emocjonalności, przez dwa lata Pani A. wyciągnęła z MOJEGO wszystko co najlepsze, minimalizując możliwe straty w ludziach i mieniu.


Teraz, we wrześniu 2017 roku, na początku III klasy szkoły podstawowej, wróciłam do punktu wyjścia. Nowa wychowawczyni. Nowe zasady. Przez pierwsze dwa tygodnie książkowa realizacja zasady 3xU …